Nie można zamrażać czasu
Kraków znalazł się na rozstajach dwóch przeciwstawnych doktryn konserwatorskich. Nie wiadomo, w jakim kierunku ostatecznie pójdzie. Cokolwiek się nie wydarzy, musimy wystrzegać się tworzenia sztucznych zabytków – mówi wojewódzki konserwator zabytków Jan Janczykowski. DAWID HAJOK: Po liście pana senatora Janusza Sepioła, w którym autor pisze, że „wielkie i kosztowne prace rewaloryzacyjne mogą często mieć niewiele wspólnego z rzetelną konserwacją zabytków i wręcz przynosić niepowetowane szkody”, pojawiły się głosy, czy aby na pewno przyjęta przez Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa doktryna konserwatorska jest w każdym przypadku słuszna. Patrząc na kamienice – Herbową w Rynku czy tę przy ul. Kanoniczej 4, które podczas renowacji zostały „skrócone o głowę”, aby w miejscu ostatniej kondygnacji odtworzyć zdobione attyki – nasuwa się pytanie: gdzie tu miejsce na ciągłość historyczną? JAN JANCZYKOWSKI: W niektórych przypadkach faktycznie można się zastanawiać, czy w zrealizowanych inwestycjach nie zabrakło tej historycznej ciągłości. Wyremontowane kamienice, o których pan wspomniał, są oczywiście nadal prawdziwe, jest do nich kompletna ikonografia. Można więc powiedzieć, że to, co widzimy jest w stu procentach autentyczne – w sensie formy, ale brakuje w nich autentyzmu materiału lub – jak my to nazywamy – substancji zabytku. Przez to fragmenty tych budynków nabierają, tego samego waloru co dekoracja teatralna.I właśnie na ten temat konserwatorzy dyskutują już od dłuższego czasu. Na dobrą sprawę wiąże się to z kwestią doktryny. Coraz rzadziej stosujemy już pełną rekonstrukcję, częściej przyjmujemy zasadę utrwalania nawarstwień. To z kolei rodzi pewne ryzyko. Daje to właścicielom argument, że jeżeli ich kamienica była kiedyś nadbudowana, to dlaczego my każemy im teraz sztucznie „zatrzymać czas”, nie zezwalając na dobudowanie jeszcze jednej kondygnacji. Przecież naturalną tendencją miasta jest podnoszenie jego zabudowy, tym bardziej jeżeli nie kłóci się to z historią budynku. Dlatego sprawa jest bardzo trudna i dyskusyjna. A co Pan powie o renowacji Pałacu Biskupa Erazma Ciołka, którą senator Sepioł nazwał „wariacją na temat historii pałacu, zrealizowaną w duchu dziś już przebrzmiałych doktryn konserwatorskich”? – W tym przypadku większość decyzji konserwatorskich była podejmowana, zanim objąłem urząd i kiedy ja przyszedłem na to stanowisko, trwała już realizacja projektu. Ale rozmawiałem wielokrotnie z konsultantem merytorycznym całego założenia dr. Andrzejem Fischingerem i w większości przypadków przyznawałem mu rację. Dlaczego? Bo pamiętam ten budynek sprzed przebudowy. Elewacja od ul. Kanoniczej była najbrzydszą fasadą tej części miasta; efekt bardzo nieszczęśliwej przebudowy austriackiej z XIX w. Natomiast te elementy, które zostały odkryte podczas prac, okazały się na tyle ciekawe, że wyznaczyły drogę konserwacji tego zabytku. Znaleziono oryginalne, zachowane nadproża ceglane okien, wiemy zatem dokładnie, jaki był wymiar tych otworów. Odkryto też fragmenty dawnej kamieniarki wbudowane w nowsze mury, dlatego z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa można było przywrócić formy elewacji, które kiedyś musiały tutaj istnieć. Nawet kolorystyka wykonana została na podstawie zachowanych – co prawda nielicznych – reliktów. A wykusz, który odtworzono w elewacji dziedzińca? Na zestawionych zdjęciach sprzed remontu i po nim wygląda co najmniej dziwnie. Czy to już nie odtwarzanie za wszelką cenę? Przecież pieniądze nie upoważniają jeszcze do tworzenia z Krakowa historycznego Disneylandu,- W przypadku Pałacu Biskupa Erazma Ciołka to, co zastaliśmy przed remontem, miało naprawdę bardzo nikłą wartość estetyczną, o ile w ogóle można mówić o jakiejkolwiek wartości. Natomiast to, co powstało, jest pod względem estetycznym znacznie ciekawsze. W przypadku wykusza, o którym pan wspomniał, podczas badań architektonicznych odkryto elementy dowodzące, że na pewno był on w tym miejscu i miał podobne wymiary jak teraz. Jego dekoracja zewnętrzna mogła być oczywiście inna. Rekonstrukcję można było zrobić najwyżej w sposób znacznie bardziej dyskretny: w formie prostszej, mniej ozdobnej, tak aby zamarkować jedynie fakt, że w tym miejscu wykusz był. A co sądzi Pan na temat samej wymowy listu senatora Sepioła? – Według mnie list ten pojawił się w złym momencie. Niezależnie jednak od zawartych w nim błędów merytorycznych ma on jedną zasadniczą zaletę. Za jego sprawą pod koniec roku odbędzie się konferencja na temat doktryn konserwatorskich. Oczywiście nie jest to nic nowego, bo takie konferencje odbywają się w Polsce często. Sam we wrześniu w Toruniu będę uczestniczył w jednej z nich. Będziemy rozmawiać o granicach kompromisu w działaniach konserwatorów. Temat -jak widać – bardzo na czasie, dlatego ciekaw jestem, jak rozwinie się dyskusja. Tym bardziej, że w tym zawodzie dylematy pojawiają się na co dzień i trudno jest rozwiązać je jednoznacznie. Podobna dyskusja o doktrynach konserwatorskich właśnie w Krakowie może przynieść interesujące rezultaty. Dlaczego ta dyskusja jest aż tak istotna? – We wtorek byłem w zakrystii kościoła oo. Franciszkanów. Rozgorzała tam bardzo ostra dyskusja właśnie na temat doktryny, którą należy przyjąć, wyobraźmy sobie piękne wnętrze gotyckie ze sklepieniem żebrowym, dobrze zachowane. W wieku XIX, tuż przed Wyspiańskim, jeden z krakowskich artystów wprowadził nowe polichromie właśnie na to sklepienie i na żebra. Ten sam artysta miał początkowo wykonywać nową dekorację kościoła, ale franciszkanom nie spodobały się projekty, więc do współpracy zaprosili Stanisława Wyspiańskiego. Polichromie zakrystii z czasem zostały zamalowane. Teraz przypadkowo podczas prac konserwatorskich odkryto je i okazało się, że przynajmniej na żebrach sklepień zachowały się bardzo dobrze. W tej sytuacji pojawiły się trzy sugestie. Pierwsza: odkrywamy te polichromie i – po częściowej rekonstrukcji – eksponujemy je na zasadzie pomnika XIX-wiecznej sztuki plastycznej na gotyckim sklepieniu. Wersja druga, całkowicie przeciwstawna; usuwamy wszystko i ukazujemy tylko surowe gotyckie wnętrze. I wariant kompromisowy, za którym sam się opowiedziałem: żeby zostawić elementy tej polichromii na żebrach gotyckich, jako ślad, że ktoś tam kiedyś działał i coś ciekawego robił. Resztę należy zabezpieczyć i zakryć, aby pozostawić otwartą drogę przyszłym pokoleniom, które może będą miały inny pomysł na to wszystko. W przypadku konserwacji dużą sztuką jest umiejętność podejmowania właściwych decyzji w sytuacjach często bardzo niejednoznacznych. Czuje Pan na sobie tę odpowiedzialność? Śpi Pan dobrze? – Z tym jest różnie. Sytuację utrudnia fakt, że czasem wydaje mi się, że nie tylko na medycynie, ale i na konserwacji zabytków zna się dziś w Krakowie niemal każdy. Generalnie jednak konieczne jest stosowanie jednej prostej zasady – nie niszczyć. Można wprowadzić nowe elementy, a stare zakonserwować i zasłonić tak, by na wierzchu zrobić coś innego. Ale pod żadnym pozorem nie można usuwać autentyku. I to właśnie powinno być podstawą i motywem działania konserwatorów. Jeżeli nie wiemy, jak coś wyglądało na pewno, nie musimy odtwarzać tego za wszelką cenę. Zabezpieczmy oryginał, a wprowadzając do zabytku coś nowego, nawet własną kreację, róbmy to tak, by ewentualnie kiedyś ktoś, opierając się na wynikach nowszych badań, mógł to zmienić. Według Pana obowiązująca w Krakowie doktryna konserwatorska będzie się liberalizowała czy zaostrzała? A może widzi Pan jeszcze jakąś inną drogę? – Wydaje mi się, że w tym momencie znaleźliśmy się na rozstajach. Nie wiem, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Zresztą wystarczy posłuchać głosów wielu fachowców. Ich opinie są całkowicie rozbieżne. Jest na przykład grupa, która uważa, że powinien zostać uznany bezwzględny prymat konserwacji zachowawczej. Zabytek ma pozostać w takiej formie, w jakiej był kiedyś, lub w ostateczności w takiej, w jakiej jest obecnie, natomiast nie można wprowadzać do niego żadnych zmian. Czyli mówiąc wprost – forma „zamrożenia w czasie”.Inna grupa argumentuje z kolei, że każdy zabytek żyje, jesteśmy w wieku XXI i należy dopuszczać wiele działań, które w naturalny sposób wynikają z charakteru obecnej epoki – np. wprowadzanie wind do zabytkowych wnętrz, przebudowy klatek schodowych czy zadaszanie podwórek. Stąd biorą się pomysły czasem kontrowersyjnych przekształceń zabytków, dostawiania do nich nadbudówek o kontrastującej formie. Takie głosy teraz stają się coraz powszechniejsze.Sam jednak wielokrotnie zgadzam się na współczesne ingerencje. Zawsze staram się wybrać jednak takie rozwiązanie, które jak najmniej wpłynie na zmianę autentycznego charakteru zabytku, by pozostało jak najwięcej śladów przeszłości. Dla mnie najważniejszą wartością zabytku jest jego autentyzm. Wielokrotnie przekonałem się, że nawet najpiękniejsza rekonstrukcja nie jest autentyczna. To widać… Może osoba z zewnątrz tego nie dostrzeże, ale specjalista zobaczy to od razu. Bardzo często w Krakowie, na zasadzie słowa wytrychu, używamy argumentu o wpisie zabytkowych zespołów miasta na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A przecież ten wpis – o czym głośno mówią sami przedstawiciele UNESCO – nie oznacza wcale tak daleko idących restrykcji, jak to się nam dziś wydaje. – Oczywiście, jak pan słusznie powiedział, UNESCO to dziś słowo wytrych. Na tej samej zasadzie wmawia się, że jakiś przepis jest wymogiem Unii Europejskiej i musi to być właśnie w takiej, a nie innej postaci. Podczas gdy widzimy w innych państwach Unii, że ten sam problem można rozwiązać zupełnie inaczej. Dlatego też wokół zasad ochrony, które wynikają z wpisu na listę UNESCO, narosły już w Krakowie najróżniejsze mity. Tymczasem w przypadku miasta, które jest organizmem żywym, bo ciągle się zmienia i musi się zmieniać, nie zawsze można stosować zasadę „zamrożenia w czasie”, utrwalenia dotychczasowego wyglądu wszystkich jego elementów. Nie tędy droga. Jednoznacznie to wyjaśniają dokumenty UNESCO, jak np. znane Memorandum Wiedeńskie z 2005 r. Ważne, by nowe ingerencje nie niszczyły charakteru zabytkowego miasta i jego skali urbanistycznej. Kraków przez wieki brukowany kamieniem porfirowym czy otoczakiem pustynnieje od kostki rodem z budowlanego supermarketu. A przecież przykłady wielu europejskich, ale także polskich miast pokazują, że można i da się inaczej. – Po pierwsze – na Starym Mieście nie przetrwało wiele ulic z oryginalną nawierzchnią kamienną. Miasto podczas kolejnych przebudów wprowadzało zmianę nawierzchni. Oryginalna płyta Rynku Głównego (co ważne, nigdy nietworząca zakomponowanej całości!) została bezpowrotnie zniszczona podczas poprzedniej przebudowy. Po drugie – Kraków, w przeciwieństwie do wielu innych miast (np. Wrocławia, Pragi, Amsterdamu), nigdy nie miał ujednoliconej nawierzchni ulic staromiejskich. Były tutaj bruk wapienny, „pieńki” porfirowe, prostokątna i kwadratowa kostka granitowa, kostka bazaltowa, podobnie zróżnicowana była nawierzchnia chodników. Obecnie stara nawierzchnia przetrwała tylko w kilku miejscach, z ul. Kanoniczą, Senacką i częścią ul. Jagiellońskiej na czele. Bardzo prawdopodobne, że stara nawierzchnia przetrwała jeszcze pod asfaltem kilku ulic, ale jej procent zachowania nie jest określony. Po trzecie – zmieniły się możliwości zdobycia identycznego materiału kamiennego. Polski wapień dawno przestał się nadawać do celów brukarskich (np. poprzednia nawierzchnia placu Mariackiego przetrwała bardzo krótko, obecna, z wapienia tureckiego, też się sypie), porfir z Miękini, zniszczony bezmyślnym używaniem w kamieniołomie materiałów wybuchowych, nadaje się głównie jako kruszywo do podsypywania torów kolejowych. Ostatnio pojawiły się nawet trudności pozyskania bazaltu z Ukrainy, gdzie też podobno niełatwo o kamień dobrej jakości. A co sądzi Pan o powołanym przez grupę mieszkańców Krakowa Komitecie Obrony Krakowskiego Bruku? – Rozmawiałem właśnie z przedstawicielem tego komitetu. Uważam, że ta organizacja może bardzo pomóc w ukierunkowaniu dalszych prac przy remontach ulic. Wskazanie miejsc na obszarze całego Śródmieścia, gdzie pod asfaltem przetrwała stara kamienna nawierzchnia, umożliwi podczas remontu tych ulic zachowanie oryginalnego materiału kamiennego, który można będzie wykorzystać na Starym Mieście czy Kazimierzu (w latach 90. XX wieku taka zasada obowiązywała, stąd stara kostka porfirowa pojawiła się w części placu przed Krzyżem Katyńskim. Potem, po kolejnych reorganizacjach Krakowskiego Zarządu Dróg, o tym zapomniano…). W związku z otrzymaniem informacji, że na placu Matejki zachowała się stara, prostokątna kostka granitowa, zwrócę się do inwestora o jej zabezpieczenie lub – jeśli jest jej dużo – o ponowne wykorzystanie w tym miejscu.
Autor: DAWID HAJOK
Data publikacji: 22.08.2008
Miejsce publikacji: 2