Szarpanie przykrótkiej kołdry
Mam nieodparte wrażenie, że Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa może się powoli przygotowywać do zrobienia bilansu na zamknięcie działalności. Decyzja co prawda jeszcze nie zapadła, ale znaki na niebie i ziemi wskazują, że kres bliski. A przywiązuję wagę nie tyle do wypowiedzi samorządowców z różnych miast, krytykujących fakt przyznawania Krakowowi specjalnej subwencji na znajdujące się na i pod Wawelem zabytki, ile do tego, że nikt z Pałacu Prezydenckiego – formalnie przekazującego ową dotację – nie polemizował z nimi. Przeciwnie nawet, dziś jedna z uwag prezydenta Komorowskiego na spotkaniu ze SKOZK-iem wiele miesięcy temu może być uznana za zapowiedź obecnego biegu wydarzeń i za zachętę do protestów. Dzisiejsze wypowiedzi w prasie są zatem tylko elementem gry politycznej, rodzajem alibi dla „grupy trzymającej władzę", by swój pomysł mogła wprowadzić w czyn z powołaniem się na opinię publiczną. A samo pozbawienie SKOZK dotacji zostanie oczywiście rozłożone w czasie, będzie ona niczym salami obcinana po talarku…
Moim zdaniem na taki finał wskazuje sekwencja dotychczasowych wydarzeń!
Tak na marginesie: kolejny raz z kretesem zawodzą krakowscy posłowie. Poprzednio posłowie PiS ze Zbigniewem Ziobrą i nieżyjącym już Zbigniewem Wassermanem na czele, gdy ich partia rządziła, nie potrafili obronić EURO 2012 dla Krakowa. Dziś Jarosław Gowin i Ireneusz Raś okazują się podobnie skuteczni, gdy chodzi o dotację na zabytki (już chciałem napisać „nasze", ale nikomu nie muszę tłumaczyć, że większość z nich ma znaczenie nie krakowskie, a ogólnopolskie przynajmniej). O wspólnej akcji wszystkich krakowskich posłów, bez względu na barwy partyjne, nie chcę nawet marzyć.
Istota sporu o dotacje dla SKOZK-u tkwi oczywiście wyłącznie w pieniądzach. Samorządowcy z innych województw, pełniący świadomie lub nie role harcowników w proteście przeciw obecnemu stanowi rzeczy wskazują, że wcale nie w Małopolsce jest największa liczba zabytków – ale na Dolnym Śląsku. I że są to czasami zabytki najwyższej klasy. „Przez 30 lat cały kraj łożył na Kraków, teraz niech Kraków pomaga innym" – mówią. „Wasze zabytki są już w znakomitym stanie, nasze niszczeją" – dodają. I argumentują, że to niesprawiedliwe, iż z budżetu państwa roczna dotacja na jeden zabytek w kraju wynosi 1200 zł. Na jeden zabytek w Krakowie – 36 tys. zł. Dzięki ustawie z 1985 r. dotacji na krakowskie zabytki nie może zmniejszyć minister finansów – mógłby to zrobić tylko Sejm większością głosów. Toteż do walki wprzęgnięto nawet NIK, który sugeruje, że ustawa wywodzi się z czasów PRL i trzeba by ją zmienić. A taka nowelizacja (skądinąd niepotrzebna, twierdzą prawnicy) daje pole do zmiany szczegółowych uregulowań.
Trudno nie przyznać, że krakowskie zabytki – wobec reszty kraju – są w sytuacji uprzywilejowanej (będą zresztą zawsze ze względu na swoją rangę, ale mniejsza w tej chwili o to). Czy jednak wniosek ma być taki, że to Wawelowi trzeba odebrać? Może powinien być wręcz przeciwny i to „krakowskim" mechanizmem finansowania odnowy zabytków należałoby objąć cały kraj?
Cały spór odsłania bowiem mizerię stanu opieki nad zabytkami w Polsce. Na pewno niewystarczającej, niedofinansowanej, często żenująco bezmyślnej i bezradnej, zwłaszcza gdy chodzi o zabytki „mniej ważne". Konserwatorzy będą może wybrzydzać, że nie ma zabytków mniej czy bardziej ważnych, ale gdy na wszystko środków nie ma, trzeba określić kryteria wyboru, na co starczyć musi. A skoro szwankuje system opieki nad zabytkami, trzeba chyba zacząć od jego naprawy (jak? – to zupełnie inna bajka, zresztą istnieją na ten temat opracowania i propozycje, tyle że w ministerialnej „zamrażarce"), a nie od przekładania pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Tym bardziej że przy wykonywaniu tej czynności niejeden grosz może zmienić właściciela.
Skoro padło słowo właściciel… Ma go każdy obiekt zabytkowy. Jest nim najczęściej muzeum, dom kultury, parafia czy zakon. A więc placówki kultury lub miejsca kultu. Te pierwsze jednoznacznie na państwowym (samorządowym) garnuszku, te drugie najczęściej także, przynajmniej w kwestii wydatków na rewaloryzację. Tak czy inaczej fundusze na ochronę konserwatorską .pochodzą na ogół z podatków. Tyle że są dzisiaj poukrywane w rożnych budżetach i w różnych rubrykach. Pojawiła się więc idea powołania Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków, który zająłby się w całym kraju opieką nad nimi. Obawiam się jednak, że powstałoby kolejne biuro, obrosło etatami i swoistą urzędniczą niemocą. Przy SKOZK-u istnieje niewielkie biuro, ale członkowie Komitetu swoje funkcje wykonują bezpłatnie, społecznie. Bardziej chyba wart rozpatrzenia jest pomysł prof. Franciszka Ziejki, przewodniczącego SKOZK-u, by miasta płacące „janosikowe" (a Kraków płaci grubo więcej niż dostaje na SKOZK) mogły sobie z niego odpisywać wydatki na zabytki. Ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić ministra (pardon: wicepremiera) Rostowskiego, że pozwoli sobie wyrwać coś z portfela.
Jakimś wyjściem z sytuacji byłoby śmielsze lokalizowanie w zabytkach placówek komercyjnych, których właściciele z dochodu pokrywaliby koszty dbania o zabytkową własność. Wymagałoby to jednak zmiany polityki władz konserwatorskich. Dziś bowiem pospiesznie i tuż po ich sprzedaży uznaje się za „zabytek" takie obiekty jak hotel Cracovia czy warszawski pawilon Emilia, co skutecznie uniemożliwia prowadzenie w nich założonej przed transakcją działalności. Efektem puste rudery w centrum miasta. Ale nawet gdy chodzi o bezsporne zabytki, nie wszystko da się przerobić na muzea, nie wszystko warto. Już wkrótce, przynajmniej w centrum Krakowa, problemem staną się zabytkowe kościoły. Wraz z wyludnianiem się śródmieścia coraz mniej licznych parafian nie będzie stać na utrzymanie zabytkowej świątyni w zgodzie z wszystkimi konserwatorskimi wymogami. Na razie wiele parafii krakowskich bilansuje wydatki dzięki dochodom z wynajmu mieszkań w należących do parafii kamienicach i innej działalności gospodarczej. W nieco dalszej perspektywie czasowej rysuje się jednak konieczność desakralizacji niektórych kościołów i znalezienie im innego przeznaczenia. I znów pytanie: co w nich lokować? Domy kultury? Biblioteki? Ale ile ich potrzeba? I czy miasto Kraków będzie stać na ich utrzymanie? Więc może przeznaczyć desakralizowane świątynie na działalność komercyjną? Mam świadomość, że zdania te brzmią dziś jak czysta fantastyka, ale czy za kilkanaście lat też tak będą odbierane?
A na razie do smogu nad miastem dołączyły ciemne chmury nad SKOZK-iem.
Autor: Marek Lucyniusz
Data publikacji: 20.03.2013 r.
Miejsce publikacji: 10