Skok na kasę SKOZK
Zabieranie pieniędzy Społecznemu Komitetowi Odnowy Zabytków Krakowa to jak obrabianie własnego skarbca. Skutki takiej decyzji będą opłakane nie tylko dla tutejszych zabytków. Straci cała Polska.
Ostrzelano Kraków. A ściślej krakowskie zabytki.
We wczorajszej „Gazecie Wyborczej" w artykule „Kraków niszczy zabytki?" Beata Maciejewska napisała o buncie miast, którym nie podoba się ustawa o Narodowym Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa, gwarantująca pieniądze na remonty i utrzymanie w dobrym stanie tutejszych pamiątek tysiącletniej historii królewskiego miasta. Apel o likwidację ustawy, a tym samym Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, który gospodaruje budżetowymi pieniędzmi (w tym roku to 42 mln zł), podpisały stowarzyszenia z Wrocławia, Poznania, Gdańska. Szczecina, Łodzi, Katowic, Opola, Lublina i Olsztyna. Koronny argument można zamknąć w stwierdzeniu, że krakowskie zabytki są w niezłym stanie, a przez lata działalności ustawy miasto dostało dość pieniędzy. Teraz czas na inne regiony Polski i niszczejące zabytki, m.in. kirkut w Lublinie, cerkiew św. Michała Archanioła w Bystrem czy opactwo cysterskie w Lubiążu.
Żeby zrozumieć, dlaczego tak ważne jest utrzymanie ustawy na ratowanie krakowskich zabytków, trzeba wrócić do czasów PRL-u. SKOZK nie powstał z miłości peerelowskich notabli (ustawa o Narodowym Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa pochodzi z czasów przed przełomem w 1989 r.) do krakowskiej atmosfery duchowej i tutejszego powietrza. Kiedy w 1978 r. miasto trafiło na listę światowego dziedzictwa UNESCO, Kraków stał się wizytówką Polski. Odrapaną i niszczejąca, ale za to z tysiącletnią historią i przeszło 1100 zabytkami z wszystkich stylów i epok. Przez kilka dekad udało się doprowadzić je, na czele ze sztandarowym Wawelem, do takiego stanu, by zwiedzającym nie sypało się i nie lało na głowę. Prace konserwatorskie nie są jednak zakończone i nigdy się nie skończą, bo przy tak wiekowych historycznych budynkach skończyć się nie mogą. Tym bardziej że w zasadzie każda z prac remontowych przynosi jakieś nowe odkrycie archeologiczne czy z historii sztuki. Konserwacji tak złożonego zabytkowego zespołu nie da się porównać z odbudową pojedynczych, cennych historycznie i rozrzuconych po Polsce kościołów, cerkwi, pałaców i dworów.
Tym bardziej że w Polsce problemem niszczejących zabytków jest nie tyle brak środków, co brak gospodarza i pomysłu na to, jak taki obiekt zagospodarować i w jaki sposób go utrzymywać. I to, a nie brak środków, jest najpoważniejszym kłopotem przywoływanych w tekście Beaty Maciejowskiej zabytków Dolnego Śląska. W Krakowie żaden z wyremontowanych zabytków nie stoi pusty, ma swoją funkcje i zarabia na siebie.
Finansowa pomoc Komitetu byłaby jednak tylko kroplą w morzu potrzeb, gdyby nie to, że SKOZK wymaga własnego finansowego zaangażowania i wręcz wymusza na gospodarzach zabytków, by zdobywali pieniądze z różnych źródeł. Sukiennice, które od ubiegłego roku można wreszcie oglądać po kilkuletnim remoncie (była to jedna z największych inwestycji konserwatorskich ostatnich lat w Europie, która pochłonęła niebagatelną kwotę prawie 9 mln euro), dostały zastrzyk finansowy nie tylko od Komitetu, ale też ze środków norweskich i Ministerstwa Kultury. Podobnie tynieckie opactwo benedyktynów, które dzięki unijnym środkom i wsparciu SKOZK wyremontowało tzw. Wielką Ruinę, czyli pozostałości po spalonej dawnej klasztornej bibliotece.
A teraz trochę statystyki. Wartość remontów i konserwacji finansowanych przez właścicieli krakowskich zabytków przekracza każdego roku dotację z Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. W latach 2009-2011 SKOZK dostawał z budżetu
państwa coroczne ok. 42 mln zł. Do tych pieniędzy gospodarze historycznych budynków, które Komitet wsparł, dołożyli: w 2009 r. – 62,7 mln zł, w 2010 r. – 60 mln zł, w 2011 r. – 34,4 mln zł.
Zabieranie funduszy Krakowowi po prostu się nie opłaca. Co zyskałyby inne miasta na likwidacji NFRZK? Niewiele. Gdyby podzielić tegoroczny budżet SKOZK na wszystkie polskie zarejestrowane zabytki (jest ich prawie 66 tys.), wyszłaby kwota niewiele ponad 600 zł na rok.
I jeszcze jedno pytanie: czy pieniądze, jakie państwo przeznacza na ratowanie krakowskiego (w końcu polskiego i przekraczającego lokalne granice) dziedzictwa są rzeczywiście tak duże, że powinny budzić zazdrość innych miast? Dla porównania: odnowa Pałacu w Wilanowie kosztowała ponad 70 mln zł. Tyle samo kosztował remont wrocławskiej Hali Ludowej, a zrealizowana w połowie zeszłej dekady konserwacja Pałacu pod Blachą w Warszawie ponad 40 mln zł – czyli więcej niż całoroczny budżet NFRZK.
Proponuję tym stowarzyszeniom, którym solą w oku jest Kraków i państwowe dofinansowanie do odnowy zabytków, by przyjrzały się pracy SKOZK i skorzystały z tego wieloletniego doświadczenia. Od biadolenia, że jest źle i prób zabierania pieniędzy Krakowowi, nic się nie zmieni.
Jest jeszcze coś, co można nazwać solidarnością międzyregionalną. Tyle że każdy z regionów Polski ma swoją specyfikę. A Kraków to przede wszystkim historia i zabytki. I na taki cel powinny iść środki budżetowe.
Autor: Małgorzata Skowrońska
Data publikacji: 16.02.2013 r.
Miejsce publikacji: 2