Mądrości SKOZK-u dla innych miast
Dawno nie przeczytałam prawdziwszego hasła reklamowego jak to zamieszczone przez koalicję miast pod Wawelem „Piękno Krakowa ma swoją cenę". Tak unikatowego zespołu zabytków nie ma nigdzie indziej w Polsce.
Hasło w zamierzeniach organizatorów akcji podszyte jest ironią – miało kierować uwagę turystów z innych krajów na temat ochrony zabytków w Polsce. Taka sugestia, że „słitfocie" na tle krakowskich zabytków mają swoją cenę w leżących odłogiem i niszczejących pałacach i zamkach reszty Polski. Zamiar o tyle nietrafiony, że turyści, czytając tę reklamę, nie mają pojęcia, o co chodzi organizatorom akcji. Samo hasło rozumieją dosłownie.
– Pięknie, że chwalicie się Krakowem. Miasto jest historyczne, zadbane zabytki, a gdzie można zobaczyć te zabytki z reklamy? – zapytał na koniec rozmowy Amerykanin, którego zagadnęłam kilka dni temu o billboard.
Nie o hasło i zdjęcie je reklamujące jednak chodzi. Od dwóch lat koalicja kilkunastu miast próbuje podważyć sens istnienia ustawy o Narodowym Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa, z którego pochodzą pieniądze, jakimi dysponuje SKOZK. W 2015 r. będzie to 30 mln zł. Dużo mniej niż pięć i dziesięć lat temu – wtedy budżet na ochronę zabytków Krakowa sięgał 50 mln zł. Marek Karabon pisze, że nie jest to wojenka między metropoliami, ale walka o niszczejące zabytki na prowincji. Jeśli nawet, to metoda wydaje się nietrafiona. Prawda, że poza wielkimi miastami straszą ruiny zamków, pałaców, zespołów klasztornych. Jednak czy naprawdę musimy zniszczyć SKOZK, żeby je ratować? Co da budżetowi państwa i ministrowi kultury – który ochroną tego, co cenne historycznie, zarządza – dorzucenie tych „krakowskich" 30 mln zł. Co i gdzie za te pieniądze można uratować? Kto miałby decydować, na co te pieniądze pójdą? Rozdzielenie ich pomiędzy konieczne do ratowania zabytki z miast koalicji nie zabezpieczyłoby nawet najpilniejszych potrzeb. I przy okazji wywołałoby kolejne kontrowersje: przecież podział według zasady „każdemu po równo" już przerobiliśmy, a jego konsekwencje ponosimy do dziś, choćby właśnie w dziedzinie przez lata PRL-u zaniedbanej, czyli konserwacji zabytków.
SKOZK to doskonały przykład na tzw. obywatelski budżet. To, co samorządy dopiero wypracowują, my w Krakowie mamy już w dziedzinie ochrony zabytków przerobione. Gremium społeczne i pracujące za darmo od lat co roku układa listę tych historycznych budowli, które wymagają wsparcia. Nie tylko układa, ale też nadzoruje wykonanie.
Oczywiście na te remonty idą nie tylko pieniądze ze SKOZK-u, ale też te z grantów, środków unijnych i samorządowych. I to jest sukces Krakowa, bo tu do każdej wydanej złotówki z pieniędzy budżetowych dokłada się kolejną: od osób prywatnych lub instytucji. W efekcie przy stosunkowo niewielkim nakładzie środków państwowych, biorąc pod uwagę całość przedsięwzięć, udało się skonstruować doskonale działający i efektywny mechanizm finansowy. Gdyby tzw. prowincja skorzystała z tych doświadczeń, nie byłoby potrzeby sięgania po dramatyczne gesty i zabierania pieniędzy z Krakowa. Polski budżet na ochronę zabytków to około miliarda złotych rocznie. Aż 90 proc. tej sumy rozprowadzają samorządy. W tej skali pieniądze, którymi dysponuje SKOZK, to zaledwie ok. 3 proc. Może zamiast lamentować, że Kraków dostaje za dużo, trzeba sprawdzić, w jaki sposób te pieniądze wydają lokalne samorządy?
Wiele z zabytków, o które upomina się Marek Karabon, niszczeje właśnie z tego powodu, że nie ma jednego właściciela, a lokalne samorządy nie doceniają ich wartości. W Małopolsce, która bierze przykład z doświadczeń SKOZK-u, takich problemów nie ma. Dobrym przykładem jest tutejszy szlak architektury drewnianej uratowanej z pieniędzy unijnych i budżetowych. O remonty drewnianych kościółków, cerkwi i budynków od lat dba Małopolski Urząd Marszałkowski. Dlaczego tego nie robią w innych regionach, nie wiem.
Sukces filozofii SKOZK-u polega na mądrym wydawaniu pieniędzy. W tym przypadku oznacza to nie tylko uruchamianie pieniędzy z innych źródeł, ale leż myślenie o przyszłości zabytku, jego roli i możliwościach zarobkowania. Pieniądze dostają ci, którzy mają pomysł na zagospodarowanie budowli historycznej i mają jasną sytuację prawną (wiadomo, kto jest właścicielem). Bo nawet najlepiej i na bogato wyremontowany zabytek wymaga potem utrzymania i musi na siebie zarobić. Dlatego kamienica z Podgórza, wpisująca się w zespół urbanistyczny Krakowa, ma pierwszeństwo przed zniszczonym mazurskim pałacem, którego problemem jest to, że nie wiadomo, co potem z nim zrobić, a często ciągną się za nim niewyjaśnione spory właścicielskie. Zgadzam się, że pałacu szkoda, ale od tego jest lokalny samorząd i lokalne organizacje pozarządowe, by wymyślić plan ratowania takiego zabytku.
Marek Karabon krytykuje prof. Franciszka Ziejkę (przewodniczącego SKOZK-u) i prezydenta Jacka Majchrowskiego za porzucenie pomysłu powołania Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Miast Historycznych dla ośmiu dużych miast. Otóż o żadnym porzuceniu nie ma tu mowy. Taki projekt ustawy powstał przy współpracy z wojewodą Jerzym Millerem. Tyle że jego procedowanie nie należy do SKOZK-u i Krakowa, a Sejmu. I to do posłów Towarzystwo Upiększania Wrocławia powinno występować z pretensjami.
I na koniec: obrona SKOZK-u to nie jest lobbing i lokalny patriotyzm, ale walka o zachowanie największego i najlepiej zachowanego zespołu urbanistycznego świadczącego o rozwoju polskich miast od średniowiecza. Najlepiej zachowanego w tym przypadku oznacza, że przetrwał zawieruchę historii w stanie prawie nienaruszonym. To z kolei oznacza, że nie możemy poprzestać na jednorazowej konserwacji. Jeśli mamy się za sto, dwieście i trzysta lat chwalić Krakowem, SKOZK nie może przestać działać.
Autor: Małgorzata Skowrońska
Data publikacji: 02.01.2015 r.
Miejsce publikacji: 2