Kultura wysoka jest jak sport czyczynowy
ROZMOWA z prof. JACKIEM PURCHLĄ, dyrektorem Międzynarodowego Centrum Kultury, o bolączkach krakowskich (i nie tylko) instytucji kultury
-Śledził Pan dyskusję „Kultura pod ścianą" na łamach „Dziennika Polskiego"? Zgadza się Pan z tezami, które padły? A może to tylko puste narzekanie?
– Ta dyskusja potwierdza tylko głoszoną przeze mnie od lat tezę, że dotychczasowy model i zakres mecenatu państwa wobec kultury w coraz mniejszym stopniu przystaje do cywilizacyjnej zmiany, jaką dziś przeżywamy. Kultura pozostaje dzisiaj jedynym publicznym sektorem w Polsce, który nie został poddany głębszej reformie, dostosowującej ją do nowych realiów. Mecenat publiczny znajduje się ciągle, szczególnie w warstwie instytucjonalnej, w fazie sprzed 1989 roku.
Wyraźna asymetria pomiędzy polityką i gospodarką z jednej strony, a tracącą swoją tradycyjnie wysoką pozycję sferą kultury – jej marginalizacja – musi prowadzić do nieuchronnych konfliktów. Jednym z powodów kryzysu sektora kultury jest też bariera „Polski resortowej". Kultura, rzekomo nieproduktywna, pracuje w istocie na inne sektory. Ten właśnie fakt w sposób oczywisty potwierdza konieczność szybkiego przewartościowania w Polsce podejścia do zagadnień kultury.
-To co wymaga zmian, by doszło do tego „szybkiego przewartościowania"?
– Jak najszybciej musi zostać zmieniony anachroniczny, nienadążający system zarządzania kulturą. Jest to warunek konieczny nie tylko dla przełamania wyraźnego impasu, ale i dla skutecznego uczestnictwa Polski w międzynarodowym rynku kultury.
– Czy więc kultura polska po ponad dwudziestu latach transformacji znajduje się w punkcie wyjścia?
– Na pewno nie. Faktem nie-podważalnym jest jej decentralizacja, a także dostosowanie do zasad ekonomii tak ważnych obszarów kultury, jak np. rynek książki, rynek muzyczny czy kinematografia.
– Czy instytucje kultury efektywnie wydają pieniądze?
– W grudniu 2000 roku na Kongresie Kultury Polskiej w Warszawie Waldemar Dąbrowski niezwykle trafnie odpowiedział na to pytanie. Mówił z grubsza tak: ”Jestem dyrektorem Teatru Wielkiego, największej instytucji kultury w kraju. Zatrudniam około 1200 osób i nie wiem, dlaczego aż tyle. Praktycznie nie mogę nikogo zwolnić. W teatrze działa kilka związków zawodowych. Mam na etacie nawet szewca, który w poprzednim roku wykonał tylko jedną parę butów, ale jest nieusuwalny. Gdy jadę do londyńskiej Covent Garden to jestem chory. Ta niezgorsza przecież opera zatrudnia tylko 250 osób na etatach. Pozostali, w tym soliści, są na kontraktach. Inwestuje się w kapitał ludzki, a nie w etaty. Ale gdy jadę do Teatru Bolszoj w Moskwie to mam Schadenfreude. Tam pracuje prawie trzy tysiące osób…"
-Ale to historia z lat 90.
– Ale ta opowieść jest niestety ciągle aktualną metaforą sytuacji, w jakiej znajduje się kultura instytucjonalna w Polsce. Nieefektywność jej działania pogłębia lawinowo rozwijająca się w ostatnich latach biurokratyzacja, która wbrew intencjom jej kreatorów jeszcze bardziej zwiększa koszty! Dzisiaj działalność wielu instytucji kultury blokuje nie tyle brak środków finansowych, ile rygory nieadekwatnego do natury działalności artystycznej i kulturalnej prawa budżetowego, ustawy o zamówieniach publicznych czy tzw. parametryzacja (sic!) działalności kulturalnej. Taka anachroniczna rama prawno-finansowa niszczy konkurencyjność i wyklucza chęć do podejmowania ryzyka. A działalność twórcza musi z definicji być obciążona nierzadko wysokim ryzykiem. W tym statycznym modelu trudno jest więc mówić o efektywności wydawania pieniędzy. Dyrektor takiej instytucji kultury przestaje być kreatorem świata wartości, a staje się „kombinatorem" w dżungli absurdalnych paragrafów i w stanie permanentnego stresu walczy o zysk bilansowy i tzw. „mierniki", z których na koniec roku rozliczy go organizator, czyli minister, marszałek, starosta lub prezydent miasta.
-I nic się nie zmienia?
– Paradoksalnie do zmiany myślenia o kulturze i bardziej efektywnego finansowania i zarządzania jej potencjałem przyczyniły się w ostatnim czasie projekty unijne w sektorze kultury. Można śmiało zaryzykować tezę, że katalizatorem najważniejszych zmian systemowych w naszej kulturze stała się akcesja Polski do Unii Europejskiej. Wymusiła ona proces dostosowywania polskich rozwiązań legislacyjnych w obszarze kultury do standardów Unii Europejskiej.
– Czyli UE zmieniła oblicze polskich instytucji kultury?
– Kluczowa rola funduszy europejskich dla zmiany oblicza sektora kultury w Polsce jest już dzisiaj dobrze widoczna zwłaszcza na poziomie regionalnym i lokalnym. Na tle pasywności kolejnych ekip rządowych w reformowaniu sektora kultury w Polsce to samorząd przyjął na siebie zasadniczy ciężar polskiej transformacji w kulturze, wykorzystując po roku 2004 fundusze europejskie dla modernizacji infrastruktury kulturalnej.
-Jak w instytucjach kultury szuka się pieniędzy poza dotacją? Łatwo o sponsorów?
-To oczywiste, że w kryzysie o sponsorów coraz trudniej. Co naturalne, wielkie firmy komercyjne -jak np. browary – walcząc o szeroką klientelę inwestują przy tym w imprezy masowe, w rozrywkę, w kulturę popularną, a nie w ambitne produkcje artystyczne. Brak w Polsce systemu odpisów podatkowych zachęcających do wspierania działalności kulturalnej pogarsza sytuację. Z kulturą wysoką jest jak ze sportem wyczynowym. Utrzymanie opery czy filharmonii na międzynarodowym poziomie to jak utrzymanie drużyny futbolowej zdolnej do sukcesów w europejskich pucharach. To charakterystyczne, że za naszymi klubami piłkarskimi Cracovią i Wisłą stoją Comarch i Tele-Fonika, a nasze flagowe instytucje artystyczne na ten rodzaj i skalę mecenatu prywatnego liczyć nie mogą. Sytuację pogarsza w Krakowie choćby agonia naszego ośrodka telewizyjnego, bo sponsorzy chętnie idą za mediami…
– Czyli lepiej liczyć na fundusze UE niż na sponsorów?
– Dziś więc łatwiej o środki unijne na efektowną inwestycję w kulturze niż na odpowiednią skalę finansowania działalności artystycznej i kulturalnej na najwyższym poziomie. Trzeba tylko nauczyć się skutecznie aplikować o granty. Stąd chorobą naszych czasów staje się w kulturze „grantoza".
– Pojawiają się zarzuty o rozdrobnienie dotacji, tak „by dać każdemu". Zgadza się Pan
z tym?
– Kultura to proces dochodzenia do wartości. Dojrzały mecenat kulturalny polega na trudnych wyborach i wspieraniu najlepszych. Mecenat to nie działalność charytatywna dla podtrzymania egzystencji. To wybór oparty na wiedzy i ryzyku, który winien wyzwolić proces twórczej kreacji. Politycy unikają dziś ryzyka. Rozdawnictwo pod hasłem każdemu po trochu jest klasycznym pójściem na łatwiznę i osłabia proces dochodzenia do wartości. Nie wzmacnia więc kultury, choć poprawia statystykę.
– Czy widzi Pan taki problem jak „festiwalizacja kultury”? Zamiast pracy u podstaw pojawiają się po prostu doroczne wydarzenia, które mają zastępować dyskusję o kulturze w Krakowie.
– Festiwale mogą być katalizatorami kreatywności, ale przede wszystkim poszerzają dzisiaj dostęp do kultury. Stały się ważną formą w niej uczestnictwa. Warto więc przede wszystkim dyskutować o samych wydarzeniach tego typu, a o zmianie sposobów uczestnictwa w kulturze. Wprowadzenie w listopadzie 2012 roku wolnego wstępu do Muzeum na Wawelu trzykrotnie zwiększyło liczbę zwiedzających. Istnieje więc popyt na kulturę, choć wielu dziś nie stać na uczestnictwo w niej.
-A co z tą „festiwalizacją kultury"?
– W Krakowie „festiwalizacja kultury" jest przede wszystkim wynikiem zmian, jakie nastąpiły po roku 1989, kiedy miasto straciło bezpośredni wpływ na najważniejsze i najbardziej kosztowne instytucje kultury, które znalazły się w gestii ministra kultury lub władz regionalnych. Mamy więc wielu „graczy" w kulturę, ale to samorząd miejski zaczął świadomie tworzyć już w roku 1990 „przemysł festiwalowy". W przypadku Krakowa stał się on szybko istotną częścią polityki marketingowej miasta i narzędziem strategii samorządowej. Wystarczy uświadomić sobie różnorodne skutki sukcesu Festiwalu Kultury Żydowskiej dla obrazu Krakowa za granicą, ale i dla rewitalizacji Kazimierza, czy też przypomnieć znaczenie Europejskiego Miesiąca Kultury w roku 1992 w otwieraniu naszego miasta świat i wychodzeniu z izolacji. Dziś dylemat polega na właściwych proporcjach w dzieleniu przez samorząd środków na kulturę. Chodzi więc o pytanie, ile „igrzysk", a ile np. codziennych działań kulturalnych w dzielnicach. Polityka kulturalna to złożona materia.
-Wraca jak bumerang dyskusja o pieniądzach na Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa. Niektórzy (m.in. stowarzyszenia z Wrocławia, Poznania, Gdańska, Szczecina) twierdzą, że stolica Małopolski jest specjalnie traktowana.
– SKOZK to nie przywilej, i nie rekompensata za kilkadziesiąt lat politycznej dyskryminacji Krakowa, w PRL-u. To obowiązek i narzędzie polityki państwa wobec jedynego tej klasy i tej skali zasobu dziedzictwa kulturowego, jaki ma dziś Polska.
Budżet państwa na tej operacji nic przy tym nie traci. Sukces turystyczny Krakowa w skali Europy nie byłby dziś możliwy bez odnowienia tak znacznej części historycznego zasobu, który przed ćwierć wiekiem znajdował się w katastrofalnym stanie. Bez operacji SKOZK nie byłoby więc dziś 8 milionów turystów pod Wawelem. Pieniądze, które oni zostawiają w mieście, choćby podatki całego sektora turystyki i usług, pobiera budżet państwa. SKOZK to więc dla państwa polskiego podwójnie dochodowa inwestycja.
– Jak Kraków wypada jeśli chodzi o funkcjonowanie instytucji i zjawisk kulturalnych na tle innych miast w Polsce? Przy okazji wyboru Europejskiej Stolicy Kultury 2016 wielu mówi, że Wrocław właśnie dogonił Kraków, gdy idzie o kulturę.
– Wrocław jest na pewno skuteczniejszy w swojej polityce wizerunkowej, ale także w sięganiu do środków z budżetu centralnego na rozwój jego infrastruktury kulturalnej. To dlatego np. we Wrocławiu powstaje Narodowe Forum Muzyki, a Kraków jest dziś jedynym miastem wojewódzkim w Polsce, które nie ma gmachu filharmonii! 4 marca br. minister kultury przyznał dotację w wysokości 50 mln zł na rewaloryzację jednego tylko wrocławskiego obiektu: Pawilonu Czterech Kopuł. Dokładnie w tym samym czasie politycy wrocławscy zaczęli publicznie domagać się likwidacji SKOZK. Można spytać, kto jest dzisiaj adwokatem interesów kultury krakowskiej wobec Polski? W tym sensie Wrocław już dawno nas przegonił. Ale nie to jest dziś najważniejsze. Wrocław-jako Europejska Stolica Kultury 2016 -jest przede wszystkim symbolem zmiany mentalnej klasy politycznej wobec kultury i tworzenia atmosfery przyjaznej kulturze. Wyzwoliło to również ogromny potencjał energii, kreatywności, entuzjazmu w sektorze pozarządowym i uruchomiło wiele ważnych obywatelskich inicjatyw w kulturze.
– Czyli dobrze się dzieje?
– W Polsce testem na skalę tej dokonującej się szybko zmiany stał się przeprowadzony w latach 2010-2011 konkurs na wyłonienie miasta – kandydata do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Kraków w tym teście nie uczestniczył. Do konkursu zgłosiło się natomiast 11 innych miast, często nie kojarzonych jako ważne centra kultury. Już w pierwszym etapie konkursu kandydaci pokazali, iż rozumieją, że kultura jest im potrzebna dla strategicznego rozwoju. Lokomotywami tej zmiany w myśleniu o miejscu kultury stały się przede wszystkim samorządy. To one najszybciej dojrzały do wykorzystania kultury jako koła zamachowego swego rozwoju. Samorządy wielkich miast wyprzedziły więc w tym nowym myśleniu o kulturze rząd. To prawdziwy przełom.
Autor: Łukasz Gazur
Data publikacji: 11.04.2013 r.
Miejsce publikacji: 4