Potrzebny był wynalazek lasera byśmy mogli zobaczyć sklepienie. Kaplicy Zygmuntowskiej w takim kształcie jakie 500 lat temu nadał mu włoski mistrz.
Taką widział król W tej pracy są chwile, kiedy niemal czuje się obecność dawnego mistrza, zapach potu człowieka trudzącego się nad kamieniem. Przeżywałem to kiedy pracowałem przy rzeźbach Wita Stwosza. I czuję teraz w Kaplicy Zygmuntowskiej — mówi prof. Ireneusz Płuska z krakowskiej ASP. Odpowiada za konserwację najpiękniejszego zabytku architektury renesansowej na północ od Alp.— Kiedy przed laty przyjechałem do Krakowa na studia z Częstochowy wykładowcy prowadzili nas do kaplicy, by na niej uczyć nas renesansu.. Nigdy nie przeszło mi wtedy przez głowę, że kiedyś będę odpowiadał za to, w jakim stanie my ją przekażemy następcom — wspomina profesor. Kaplica jest niewielka. Jej kopuła ma u podstawy tylko sześć metrów średnicy. Jednak łączna powierzchnia finezyjnych rzeźb jakimi ozdobiono ściany tego pomieszczenia liczy 800 metrów kwadratowych. To tyle, co elewacja dużego kościoła, np. Piotra i Pawła w Krakowie. Agata Mamoń codziennie wspina się na rusztowanie ustawione w kaplicy. Od kilku lat pracuje w katedrze. Odnawiała np. Kaplicę Świętokrzyską. Teraz prowadzi w naroże Zygmuntowskiej. Pokazuje kilka sąsiadujących ze sobą płyt z płaskorzeźbami. Jedna to XVI-wieczny oryginał, ale z wyraźnie widocznymi uzupełnieniami gipsowymi z XIX wieku. Następna z piaskowca szydłowieckiego z XIX wieku, kolejna z wapienia pińczowskiego z XVIII wieku. Wszystkie płyty podpiera jeszcze cokół z wapienia jurajskiego też XVIII wieczny. Bartolomeo Berecci wybrał kamień piękny, na oko świetnie nadający się do zrealizowania jego zamysłu: piaskowiec o lekko zielonym zabarwieniu. Znalazł go, co udało się ustalić dopiero przy okazji obecnej konserwacji, niedaleko Dobczyc. Włoch był jednak w Krakowie gościem, nie znał właściwości kamienia z okolicznych złóż.Już sto lat po wybudowaniu kaplicy okazało się, że piaskowiec rozwarstwia się, a fragmenty płaskorzeźb lecą na głowy wiernych. Bo wtedy monachijska brązowa krata odgradzająca kaplicę od wnętrza wawelskiej katedry była częściej otwierana dla wiernych niż dzisiaj dla turystów. Kaplica miała swojego proboszcza, codzienne odbywały się tam roraty za ostatnich Jagiellonów.— Rzeźby były w tak złym stanie, że w 1776 roku architekt Dominik Pucek proponował żeby je skuć, a ściany wyrównać i pobielić. Na szczęście wawelska kapituła czuwała — opowiada prof. Pluska. Od tamtego czasu wszystkie kolejne konserwacje polegały na uzupełnianiu braków jakie na skutek erozji kamienia były coraz bardziej widoczne. Dominik Pucek używał do tego gipsu i drewna. M.in. zastąpił część kamiennych rozet drewnianymi, które do dzisiaj przetrwały. W końcu XVIII wieku konserwację powierzono Sławomirowi Odrzywolskiemu. On ubytki rekonstruował w piaskowcu szydłowieckim. Tak doskonale, że później historycy sztuki długo nie mogli odróżnić tych fragmentów od oryginału. Wtedy objawieniem był cement. I to jego użyto do naprawy uszkodzonych rzeźb. Delfin w kagańcu Następną wielką konserwację prowadził w latach 50. XX wieku Rudolf Kozłowski, wawelski konserwator. Bał się klejów, bo nie znał ich wpływu na kamień. Dlatego odpadające fragmenty rzeźb szczelnie opasywał srebrnymi drutami, które na ołowiu mocował w otworach wywierconych obok. Użył 700 takich drutów.- Z bliska te misterne rzeźby wyglądają dziwnie. Aniołek, którego tors objęty jest drucikiem robi wrażenie jakby był w staniczku, albo w majtkach, a delfin z drutem na pysku wygląda jakby założono mu kaganiec — uśmiecha się prof. Płuska.Dzisiaj kiedy Kaplica Zygmuntowska wypełniona jest pięciopoziomowym rusztowaniem, można z bliska zobaczyć ślady wszystkich historycznych jej ratowników. Nasi poprzednicy zawsze stali przed tym samym problemem: jak zamaskować swoje uzupełnienia rzeźb, tak by nie było widać różnicy między nimi a fragmentami oryginalnymi., Wszyscy wybierali to samo wyjście, czyli malowanie rzeźb farbami olejnymi. I one dzisiaj są dla nas największym problemem — tłumaczy na rusztowaniu Agata Mamoń. Mieli jak najlepsze chęci, ale nie wiedzieli, że farba zatyka pory, powoduje, że kamień nie oddycha — dodaje prof. Pluska.Laser w katedrze Ksiądz kardynał obawiał się, że zastosowanie lasera może źle wpłynąć na kaplicę i być niebezpieczne dla wiernych w katedrze — wspomina wawelski proboszcz, ks. Janusz Bielański. Prof. Płuska poprosił więc o audiencję i wyjaśnił kardynałowi Macharskiemu dlaczego właśnie taką metodę chce zastosować.Wypróbował ją już wcześniej podczas odnawiania Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Technologię opracowali naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej. Promień lasera pozwala na oczyszczenie kamienia rzeźb z farb i brudu poprzez ich błyskawiczne odparowanie. Potem trzeba obłożyć je specjalnymi kompresami nasączonymi chemikaliami, które pozwolą na odsączenie składników farb, bo przedostały się nawet na kilka milimetrów w głąb kamienia. Po impregnacji rzeźby wreszcie wyglądają tak jak 500 lat temu. Teraz braki, a dotyczy to 70 metrów kwadratowych można rekonstruować przy pomocy sztucznego kamienia, którego recepturę przygotowano w AGH. Ma on takie same cechy fizykochemiczne jak ten, którego użył Berecci, a w dodatku można też jego kolorystykę upodobnić do oryginału. Wreszcie wiemy— Wreszcie dowiedzieliśmy się jak zbudowane są mury kaplicy — mówi Agata Mamoń. To dzięki specjalistom z Politechniki Krakowskiej, którzy prowadzili specjalne wiercenia, badali kaplicę kamerą termowizyjną. Mury kaplicy wzniesiono z kamiennych ciosów. Pustkę między nimi wypełniono zalanym zaprawą drobnym gruzem ceglanym i kamiennym. Teraz udało się też dokładnie poznać właściwości wszystkich użytych do budowy i późniejszych renowacji materiałów. Odkryto również, że kopuła kaplicy nie jest wycinkiem kuli, a została lekko eliptycznie podwyższona.My tu byli nie utyli Na budowę i konserwację kaplicy zawsze brakowało pieniędzy. Takie kłopoty miał już burgrabia Wawelu Jan Boner, który odpowiadał za budowę. Odrzywolski z braku pieniędzy musiał zwolnić dozorcę, który pilnował kaplicy. Na jej murach zachował się też napis wyryty tam w 1777 r. przez pracowników Dominika Pucka: „My tu byli nie utyli, wy będziecie nie utyjecie”. Na prowadzoną od jesieni 2002 r. konserwację przeznaczono z funduszy SKOZK 2,3 mln złotych. To dużo, ale specjalna lampa w laserze wystarcza na 2 godziny pracy, a kosztuje tysiąc złotych.— Pamiętamy, że czas to też artysta — tłumaczy prof. Płuska. Dlatego w kaplicy zostawi fragmenty świadczące jak w minionych wiekach była konserwowana. Druciki Kozłowskiego w znakomitej większości zostaną usunięte, a ze srebra ma powstać medal, który upamiętni dzisiejsze prace.W Muzeum katedralnym czeka na dokończenie prac w kaplicy wcześniej odnowiony wspaniały norymberski ołtarz. Do konserwacji trafiła też zdjęta po raz pierwszy od 500 lat brązowa krata. Proboszcz Bielański czeka aż prace w kaplicy zostaną dokończone. Agata Mamoń codziennie spędza na rusztowaniach wiele godzin. Podziwia maestrię jaką Berecci włożył w rzeźbienie umieszczonych kilkanaście metrów nad podłogą kaplicy kilkunastocentymetrowych aniołków z maleńkimi kosmykami włosów czy milimetrowymi i zgodnie z wymogami renseansu, szczegółowo oddanymi atrybutami męskości. Czasem też zastanawia się na jak długo jej praca zatrzyma erozję dzieła włoskiego mistrza.
Autor: Marek BARTOSIK
Data publikacji: 23.01.2004
Miejsce publikacji: 0